27.07.2018

Ian McEwan "Dziecko w czasie"


Autor: Ian McEwan 
Tytuł: Dziecko w czasie
Tytuł oryginału: The child in time
Tłumaczenie: Marek Fedyszak
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 271

Życie Stephena Lewisa wali się w chwili, kiedy podczas wspólnych zakupów znika jego 3-letnia córeczka. Poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Od tamtego dnia wszystko inne idzie nie tak, jak trzeba. Małżeństwo mężczyzny rozpada się, a on sam żyje jak gdyby w zawieszeniu. Mimo upływu miesięcy bohater dalej tęskni za utraconym dzieckiem...

Wiecie, za co kocham wszelkiego rodzaju serwisy, blogi i grupy na fb o książkach? Za to, że stanowią istną kopalnię wiedzy o literaturze. Właśnie w takich miejscach najszybciej znajduję pozycje, które - sądząc po opisach - mogą trafić w mój gust. Wiele razy już dziękowałam niebiosom za internet, bo dzięki niemu natrafiłam na niezliczoną liczbę literackich perełek. Niestety, potknięcia również się zdarzają...

Kiedy przeczytałam streszczenie fabuły Dziecka w czasie Iana McEwana, serce zaczęło mi mocniej bić. Niemal bez zastanowienia wpisałam tę książkę na listę do przeczytania, a niedługo później wręcz wciągnęłam ją na sam początek kolejki. Wychodziłam wtedy z założenia, że jak autor zabiera się do napisania CZEGOŚ TAKIEGO, to to nie może być złe. Ba, nie może nawet być nijakie - musi być świetne. Jakaż ja byłam naiwna!

Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że ja Dziecko w czasie spisałam na straty już na samym początku, choć przyznaję - nawet na samą okładkę pokręciłam nosem, uważam ją za brzydką. Ale przecież nie o oprawę graficzną chodzi, prawda? Dlatego też ją wypożyczyłam, nadal pełna nadziei. Pełna nadziei przedzierałam się również przez nudny początek. Nie zrażało mnie, że nic się tam nie działo od samego początku. Przecież czytająca jestem nie od dziś i wiem doskonale, że czasem akcja potrzebuje trochę czasu, żeby się rozkręcić. Sam Stephen King ma w zwyczaju gawędziarstwo, a jednak ludzie go lubią. No ale bądźmy poważni, wszystko ma swoje granice.

Kiedy byłam już na 100 stronie - 100 na 271, przypominam - i nadal nie czułam absolutnie NIC pozytywnego, wiedziałam już, że się z tym tytułem nie polubię. Pogodziłam się, że będę go wspominać jako co najwyżej przeciętny.

Wtem! Zaczęłam się gubić, o czym ta opowieść jest. Czy to historia ojca borykającego się z traumą utraty jedynej córeczki, czy może publikacja idąca tematyką bardziej w stronę polityki? Przyznam szczerze, że przez większość stron miałam wrażenie, że jest to powieść polityczna, a perypetie Stephena były dodane tak "na odczepnego", żeby tylko stworzyć jakieś tło dla wydarzeń. Wątek polityczny został, co prawda, podzielony na kawałki, ale było ich tak dużo, że nie miało to znaczenia. Przez to główna myśl autora uciekła gdzieś w siną dal.

Sama problematyka zaginięcia dziecka i radzenia sobie z tym wydarzeniem, nie dość, że została skrócona jak tylko się da, to jeszcze spłycona. Strony temu poświęcone nie wywoływały zupełnie żadnych emocji, a powinny... Bo ja wiem? Wzruszać? Budzić empatię czytelników? Cokolwiek. Tymczasem - nic. Kompletnie nic, zapisane kartki, ale bez dodatkowego ładunku emocjonalnego. Niedobrze.

W całej tej książce na miejscu byli tylko jako tako rodzice zaginionej. Wiecie, dlaczego? Dlatego, że byli nijacy. Miałam wrażenie, że ich postaci zostały totalnie pozbawione jakiegokolwiek charakteru. Ich usposobienie i poczynania były tak mdłe, że paradoksalnie doskonale tu pasowały. Wyobrażam sobie, że właśnie tacy - przybici, pozbawieni energii, flegmatyczni i jak to jeszcze nazwać - są ludzie, którzy tracą dziecko. Gdyby tylko McEwan dobrze poprowadził akcję, pogłębił główny problem, wszystko pięknie by się ze sobą łączyło. 

Dziecko w czasie to powieść, która miała ogromny potencjał i w okrutny sposób została z niego ograbiona. Z tego pomysłu naprawdę można było zrobić coś, co wbije czytelników w fotel. Niestety, chwila nieuwagi, skupianie się na szczegółach, które powinny być drugoplanowe, spowodowało, że powstał mały koszmarek. Wszystko to sprawiło, że pomimo małej objętości i niewymagającego stylu, całość czyta się długo i bardzo, bardzo nieprzyjemnie.

17.07.2018

Agatha Christie "Pięć małych świnek"


Autor: Agatha Christie
Tytuł: Pięć małych świnek 
Tytuł oryginału: Five Little Pigs
Tłumaczenie: Izabella Kulczycka-Dąmbska 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie 
Liczba stron: 260

Sprawa otrucia Amyasa Crale'a wydaje się wszystkim oczywista. Wszelkie powody i środki, by go zabić miała jego własna żona. Nikt tego nie kwestionował. Kobieta została bardzo szybko aresztowana i skazana za popełnienie morderstwa. Kiedy jednak po szesnastu latach od tragedii do Herkulesa Poirota zgłasza się córka skazanej i prosi go, by ponownie zagłębił się w tamto wydarzenie, ten przyjmuje zlecenie...

Opowiadałam Wam już, że kocham twórczość Agathy Christie. Upodobałam sobie ją tak bardzo, że swego czasu stworzyłam ogromną listę książek jej autorstwa, które chcę przeczytać i od tamtego momentu regularnie poznaję kolejne tytuły. Miałam nawet swój własny rytuał: każde wyjście do biblioteki wiązało się z wypożyczeniem jednego kryminału Christie właśnie. Obecnie jednak, na potrzeby bloga - by Was nie znudzić - ograniczam się do przeczytania jednego miesięcznie.

Do Pięciu małych świnek podchodziłam optymistycznie z dwóch powodów. Po pierwsze, detektywem występującym w tej historii jest Poirot, za którym szaleję. Po drugie i nawet ważniejsze - tego typu powieści Christie jeszcze w rękach nie miałam. Każda jedna opowieść miała utarty schemat: morderstwo ⟶ dochodzenie ⟶ wykrycie sprawcy. Nigdy nie było mowy o rozgrzebywaniu spraw z odległej przeszłości. Poirot jest, oczywiście, bohaterem, do którego przylgnęła łatka geniusza, ale jak poradzi sobie z wykryciem truciciela, który zaatakował prawie 20 lat wcześniej? Byłam tego niezmiernie ciekawa.

Miłośnicy porządku będą tą pozycją usatysfakcjonowani. Autorka podzieliła ją bowiem na 3 wyraźnie zarysowane części, z których każda zawiera treści innego rodzaju. I tak w pierwszej Poirot rozmawia ze wszystkimi osobami związanymi ze sprawą, w kolejnej zapoznaje się z różnymi wersjami zdarzeń z feralnego dnia, żeby w ostatniej móc "zebrać do kupy" wszystkie fakty, uporządkować je i wskazać winnego.

Wiecie już, że kocham jej twórczość. A czy opowiadałam Wam, za co konkretnie? Otóż, moi drodzy, chodzi o sposób, w jaki ta kobieta pogrywa z czytelnikami. Historie, które przedstawia, nie stały nawet obok banalnych, których końca można się domyślić po przeczytaniu maksymalnie kilkudziesięciu stron. Pięć małych świnek to doskonały przykład tej cechy jej pisarstwa. Pozornie mamy przecież rozwiązanie zagadki tuż przed nosem i to od samego początku. Później jednak poznajemy kolejne postaci, kolejne wątki, zaczynamy zadawać sobie pytanie: A co, jeśli to, co uznajemy za oczywiste w rzeczywistości ma wprowadzić nas w błąd? W konsekwencji zastanawiamy się, bierzemy pod uwagę różne scenariusze i rozpatrujemy możliwość winy kogoś innego. Nie wiem, jak Wy, ja jednak bardzo sobie cenię taki trening logicznego myślenia podczas lektury - w takim połączeniu najwyraźniej chyba widać połączenie przyjemnego z pożytecznym.

A jeśli chodzi o to, że zaczynamy się wahać, kto tak naprawdę zawinił... Tu kolejny plus dla autorki. Bohaterowie przez nią skonstruowani są bardzo wyraziści, mają niezwykle indywidualne charaktery. Nie powinno dziwić, że w pewnym momencie niemal każdy jest podejrzany - to jedynie skutek tego, że każda z tych osób ma "drugie oblicze" i skłonności lub motywy, które w takich okolicznościach pokazują się w innym świetle.

Pięć małych świnek to kryminał dla wszystkich tych, którym niestraszne powolne tempo akcji. Nic tu bowiem nie dzieje się zbyt szybko. W tej króciutkiej, niemającej nawet 300 stron książeczce wszystko rozgrywa się powoli, a kolejne poszlaki pojawiają się niemal niepostrzeżenie i trzeba solidnie wytężyć umysł, by je zauważyć i docenić ich wartość. Z racji niewymagającego stylu, całość to idealny wybór na urlop lub leniwy wieczór.

11.07.2018

Katarzyna Kołczewska "Idealne życie"


Autor: Katarzyna Kołczewska
Tytuł: Idealne życie
Tytuł oryginału: Idealne życie
Tłumaczenie: nie dotyczy
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 384

Ewa Rudnicka jest zdruzgotana samobójstwem swojej siostry bliźniaczki. Nie rozumie decyzji Elżbiety. Przecież miała tak udane życie! Kochający mąż, świetny syn, grono przyjaciół i znajomych, satysfakcjonująca praca, pieniądze... Nie to, co u niej, wiecznie borykającej się z problemami finansowymi nauczycielki, matki trójki dzieci z Sandomierza. Kobieta czuje, że koniecznie musi dowiedzieć się, co popchnęło zmarłą do tak dramatycznego kroku. W tym celu wyjeżdża do Warszawy, gdzie ta mieszkała. Na miejscu bohaterka odkrywa coraz to nowe fakty z życia krewnej...

Nie zawsze byłam fanką literatury z naszego podwórka. Ba, otwarcie przyznam, że kiedyś podchodziłam do niej jak do jeża, co zaczęło zmieniać się stosunkowo niedawno, bo nie więcej niż 4-5 lat temu. A Idealne życie, do którego wróciłam po latach, było jedną z pierwszych książek polskiego autora, która szczerze przypadła mi do gustu.

Katarzyna Kołczewska przedstawia czytelnikowi bardzo ważny i, wydaje mi się, ciągle aktualny problem: ocenianie innych przez pryzmat tego, co sami zaobserwujemy. Ten to ma dobrze, bo może pozwolić sobie na zagraniczne wakacje, tamten to jakaś patologia, bo kto to widział, żeby mieć tyle dzieci... Znacie to? Na pewno znacie. Na pewno też wiecie, że kiedy już wydarzy się jakaś tragedia, mamy przykrą tendencję do mówienia: Ale przecież to taka porządna rodzina!, Nic mu nie brakowało!. Najgorsze jest to, że gadamy tak nawet wtedy, kiedy wiemy, że było inaczej niż próbujemy wmówić - sobie lub otoczeniu.

Lektura Idealnego życia to nic innego, jak zetknięcie się z taką sytuacją, jak opisana powyżej - tylko że na papierze. Oto kobieta, o której najbliżsi byli przekonani, że jej życie jest usłane różami, zabija się. Czy przed śmiercią próbowała się poskarżyć, że jej źle? Owszem! Tylko co z tego? Przecież przesadza, a są na świecie ludzie, których los pokarał o wiele bardziej...

Ewa, główna bohaterka tej powieści, wywoływała u mnie sprzeczne uczucia. Od pierwszych stron wydawała mi się krzykliwym, marudzącym człowiekiem, niepotrafiącym sobie poradzić z tym, jak potoczyło się jego życie. Z czasem - gdy próbowała rozwikłać zagadkę samobójczej śmierci siostry - coraz bardziej zaczynałam jej mimo wszystko współczuć. Jasne, że mogła obudzić się wcześniej, pogadać z bliźniaczką na poważnie, spróbować zobaczyć więcej niż tylko pozory. No pewnie, że powinna być w stanie dostrzec coś więcej niż czubek własnego nosa i swoje problemy. Jednak niech kamieniem rzucą ci z nas, którzy nigdy w życiu nikogo nie zawiedli - nie kierowali się stereotypami, nie mieli ważniejszych spraw na głowie. Nie wszyscy ocknęliśmy się wtedy, kiedy było już za późno, nie każdy z nas musiał mierzyć się z przykrymi konsekwencjami swojego zaniedbania. Wykreowanej przez Kołczewską bohaterce się to zdarzyło, a ja, mimo wszystko, nie potrafiłam jej obwiniać czy stwierdzić, że ma, na co zasłużyła. Być może jestem zbyt empatyczna, a być może mam rację, twierdząc, że na śmierć osoby bliskiej nie zasługuje nikt, obojętnie jakie błędy popełnia w relacjach z tą osobą.

Kołczewska z ogromną precyzją nakreśliła w swojej książce obraz ułamka społeczeństwa, na które składają się ludzie nieumiejący zadbać o siebie nawzajem. Przecież łatwiej jest odwrócić wzrok, wyrzucić kogoś z towarzystwa, niż po zauważeniu problemu spróbować go rozwiązać. Przecież interesy są ważniejsze niż śmierć jakiejś tam pracownicy...

Idealne życie to poruszająca opowieść o tym, jak bardzo ważne jest, byśmy zwracali uwagę na drugiego człowieka. Nie po to, żeby go obgadać, nie po to, żeby przykleić mu kolejną łatkę - po to, byśmy mogli w razie potrzeby stanąć za nim murem i w krytycznej sytuacji wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Wreszcie: po to, byśmy sami mieli poczucie, że jest obok ktoś, kto pomoże nam w trudnych chwilach. Bo jeśli będziemy odwracać się do siebie plecami, może dojść do dramatu, którego skutki będą nieodwracalne, tak jak niezbywalne staną się wyrzuty sumienia.

6.07.2018

Lisa See "Herbaciana dziewczyna"


Autor: Lisa See
Tytuł: Herbaciana dziewczyna
Tytuł oryginału: The Tea Girl of Hummingbird Lane
Tłumaczenie: Joanna Hryniewska
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 415

Li-yan wraz z rodziną zamieszkuje odległą wioskę w prowincji Yunnan. Ich życie podporządkowane jest porom roku, tradycjom i uprawie herbaty. Kiedy dziewczyna rodzi nieślubne dziecko, postanawia sprzeciwić się zasadom, w których się wychowała. Żeby ratować córkę, otula ją kocykiem, w którym ukrywa płytkę herbaty i porzuca niemowlę w najbliższym mieście. Chociaż zdaje sobie sprawę ze słuszności tego, co zrobiła, nie może się pogodzić się z utratą maleństwa...

Zdarza Wam się czasem sięgnąć po książkę tylko dlatego, że spodobała Wam się jej okładka? Mnie tak - właśnie z tego powodu wypożyczyłam niedawno Herbacianą dziewczynę.

Nigdy wcześniej nie przejawiałam zainteresowania kulturą Chin. Co nieco może i wiedziałam, ale nie czułam potrzeby zgłębiania tego tematu. Obawiałam się, że Herbaciana dziewczyna będzie dla mnie zbyt trudną lub nużącą lekturą. Na szczęście jednak okazało się, że nic bardziej mylnego.

Lisa See, amerykańska autorka z chińskimi korzeniami, zabiera czytelników w podróż do Chin. W niezwykle malowniczy sposób prezentuje ona obyczaje obcej dla nas mniejszości etnicznej. Te z kolei dzielą się na dwie grupy: zwyczajnie dziwne, niezrozumiałe i budzące przerażenie. Wszystkie bez wyjątku są natomiast pasjonujące, może właśnie dlatego, że takie egzotyczne.

Postać Li-yan z powodzeniem można określić mianem buntowniczki, a nawet czarnej owcy nie tyle w rodzinie, co w całej wiosce. Oto bowiem dziewczyna, która przez długi czas nie znała innego życia, nie słyszała o innych modelach postępowania, w pewnym momencie mówi stop i, zamiast zrobić to, co nakazuje jej tradycja, czyni coś dokładnie odwrotnego. 
Ta młoda kobieta, choć wychowana daleko i wbrew standardom, które znamy i cenimy, jest czytelnikom bliska. Sympatia, która rodzi się do bohaterki w miarę poznawania całej historii, daje się wytłumaczyć bardzo łatwo. Jej bunt, niechęć do hołdowania złym obrządkom wynika przecież z emocji i motywacji, które rozumiemy bez trudu. Bo która matka świadomie pozwoliłaby na skrzywdzenie swojego dziecka? 

Czy jest coś, do czego można się przyczepić w tej powieści? Tak. Wiemy, że córka Li-yan miała szczęście i trafiła do dobrej rodziny, że była kochana. Mnie nie wystarczały jednak takie informacje, a nie mogłam liczyć na wiele więcej. Razi mnie takie zepchnięcie na boczny tor tej postaci, tym bardziej, że o jej matce jesteśmy w stanie dowiedzieć się bardzo dużo, w dodatku z pierwszej ręki, od niej samej. A co z Haley? Wątki jej poświęcone miewały często jedynie po 10 stron i to nie ona opowiadała nam o sobie. Szkoda, bo to naprawdę jedyna wada tej powieści!

Herbaciana dziewczyna to wciągająca bez reszty, oddziałująca na zmysły opowieść o innym, dalekim nam świecie. Ba, powiedziałabym nawet, że jest to istna kopalnia wiedzy o ludzie Akha. Powieść See to także piękna historia miłości, która bywa silniejsza i ważniejsza od wszystkiego, co zna człowiek.

1.07.2018

Podsumowanie czerwca 2018 i plany na lipiec


Dzień dobry w niedzielę!

Jak ten czas leci! Dopiero co planowałam urządzić swój blogowo-książkowy zakątek, a od tej chwili minęły już prawie 3 tygodnie!

Pierwszy dzień miesiąca to idealny moment na podsumowanie. Co się działo w czerwcu? Ile książek przeczytałam, która zdobyła moje serce, a która mnie zawiodła? Jakie mam plany na lipiec? O tym wszystkim przeczytacie w dzisiejszym wpisie. Nie przedłużając już, przechodzę do konkretów...

TAK BYŁO W CZERWCU...

W czerwcu udało mi się przeczytać 7 książek (w tym aż 5 od momentu założenia bloga). Ich tytuły to:

1. Mansfield Park Jane Austen;
2. Świadek oskarżenia Agathy Christie;
3. Północ i Południe Elizabeth Gaskell (recenzja);
4. Śmiertelna klątwa Agathy Christie (recenzja);
5. Błoto Hillary Jordan (recenzja);
6. Małe kobietki Louisy May Alcott (recenzja);
7. Carrie Stephena Kinga (recenzja).

Najlepszą książką czerwca zostaje Błoto Hillary Jordan. To wstrząsająca, ale przepiękna historia przyjaźni trwającej pomimo sprzeciwu świata. Powieść ta doskonale obrazuje, jak ludzie poddają się stereotypom i bezmyślnie krzywdzą innych.

Największe rozczarowanie minionych tygodni to Śmiertelna klątwa Agathy Christie. Ten krótki zbiór opowiadań wcale nie jest zły. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę inne przeczytane przeze mnie pozycje, właśnie on wypadł najbladziej. Jeśli mowa o Christie, zdecydowanie bardziej wolę jedną, konkretną historię.

Najczęściej czytanym przez Was wpisem jest recenzja Carrie Stephena Kinga.

Na Facebooku zebrały się już 63 osoby lubiące Internetową biblioteczkę i 66 osób, które profil obserwują.

A TAK BĘDZIE W LIPCU...

Nadchodzące tygodnie zapowiadają się bardzo obficie pod względem i lektur, i wpisów. W lipcu przeczytacie między innymi o:

1. Herbacianej dziewczynie Lisy See;
2. Emmie Jane Austen;
3. Przemianie Jodi Picoult;
4. Wyznaniach gejszy Arthura Goldena.

Ode mnie na dziś to tyle. Teraz Wasza kolej - w komentarzach podzielcie się ze mną, jak minął Wam czerwiec. Co Was zachwyciło, a co wkurzyło? Czy wiecie już, z jakimi książkami/innymi aktywnościami spędzicie pierwszy prawdziwie wakacyjny miesiąc? Nie mogę się doczekać, aż mi o tym opowiecie! :)

Podoba Wam się Internetowa biblioteczka? Chcecie być na bieżąco z tym, co tu się dzieje? Nie zapomnijcie polubić fanpage'a.