Autor: Louisa May Alcott
Tytuł: Małe kobietki
Tytuł oryginału: Little Women
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 304
Meg, Jo, Beth i Amy March to siostry, nad którymi pieczę pod nieobecność ojca sprawuje matka. Głowa rodziny, kapelan, bierze udział w wojnie secesyjnej. Jego cztery dorastające córki robią, co mogą, by osłodzić sobie życie z bolesną świadomością braku pieniędzy. Dziewczynki z entuzjazmem próbują znieść także niesłabnącą tęsknotę za nieobecnym rodzicem i przezwyciężyć strach, że mogą go już nigdy nie zobaczyć...
Być może nie powinnam się przyznawać, ale prawda jest taka, że po Małe kobietki sięgnęłam przez czysty przypadek. Wzmianka o nich pojawiła się w jednym z seriali (a teraz zagadka dla Was: wiecie, jak brzmi jego tytuł?). Zaciekawiona odniesieniem do tego dzieła, postanowiłam je przeczytać przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Louisa May Alcott z wielką starannością wykreowała bohaterki swojej powieści, dbając przy tym, by wszystkie obdarzone były indywidualnym charakterem. Co bardzo ważne, ich wady to równocześnie cechy, które czytelnicy, niezależnie od czasów, w których żyją, mogą odnaleźć w rzeczywiście istniejących osobach. Jest to istotne z prostej przyczyny: autorka postawiła sobie za cel nie tylko opowiedzieć o losach tych młodych panien, ale i poprzez ich perypetie uraczyć czytających jakąś nauką. Pod postacią uroczej, kochającej się rodziny borykającej się z problemami życia codziennego znajdujemy wyraźne przesłanie: uważaj, jakie wartości uważasz za warte pielęgnowania. Bądź świadoma swoich wad i walcz z nimi, choć niejednokrotnie będziesz chciała ulec pokusie pofolgowania sobie.
I właśnie z tym moralizatorskim obliczem Małych kobietek miałam podczas lektury niemały problem. O ile bowiem już na samym początku wiedziałam, że przyjdzie mi się zmierzyć z książką przeznaczoną bardziej dla młodzieży i nawet nie przeszkadzała mi forma, w jakiej Alcott przemawia do wybranej przez siebie grupy odbiorców, o tyle wszystko ma swoje granice. Ta książka wcale nie jest gruba - ma lekko ponad 300 stron - a jednak dość szybko to, co wydawało mi się słodkie, zaczęło irytować i powodować, że kolejne kartki przewracałam ze sporym trudem, choć całość bynajmniej nie została napisana kwiecistym, nastręczającym trudności językiem.
Male kobietki to lektura bardzo ważna i potrzebna dorastającym dziewczynkom, a może nawet i chłopcom. Wszystko za sprawą uniwersalnych prawd, które w tej krótkiej opowieści zawarła Alcott - tych rzeczy rzeczywiście warto uczyć młode pokolenia. Starsi czytelnicy natomiast mogą poczuć się zawiedzeni i przytłoczeni ilością złotych myśli i bardzo prostym, niewymagającym stylem, którym posłużyła się autorka.
Nie znam książki ,ale opis zachęca do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńTak, ale z odbiorem treści już gorzej.
Usuń"Małe kobietki" to klasyka, po którą jeszcze nie sięgnęłam... Mimo, że mam już trochę lat, to z chęcią po nią sięgnę i uzupełnię pewne braki w znajomości klasyków ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz :)
UsuńBiorąc pod uwagę mój wiek, z książek o wojnie secesyjnej i obrotnych kobietach wybieram jednak "Przeminęło z wiatrem". ;)
OdpowiedzUsuń"Przeminęło z wiatrem" również czytałam, ale jakoś nie podbiła ta pozycja mojego serca ;)
UsuńTwoja recenzja zdecydowanie zachęca do przeczytania tej książki :)
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
UsuńZnam małe kobietki, ostatnio nawet zastanawiałam się czy nie kupić wydania dla dzieci swojej córce
OdpowiedzUsuńWarto, żeby córka tę historię poznała :)
UsuńO "Małych kobietkach usłyszałaś zapewne w "Przyjaciołach"? :-)
OdpowiedzUsuńTaaak :)
Usuń